Moc słów i opowieści - czyli o pierwszej opowieści, która została we mnie do dziś

 

 

Opowieści zawsze miały istotne znaczenie w moim życiu. Być może dlatego skierowałem się zawodowo w stronę storytellingu. Pierwszym storytellerem, który zrobił na mnie wrażenie był mój dziadek. Do dziś z dużą chęcią słucham jego opowieści, lecz tamta opowieść z perspektywy czasu wydaje się być najważniejsza, do tego stopnia, że już kilka razy wykorzystałem ją na moich szkoleniach.

To było gdzieś w latach 2003-2005. Ja, młody buntownik. Uparty, stanowczy, często do końca broniący swojego stanowiska – czasem nawet przesadnie. W tamtym okresie, często popadaliśmy w konflikty z moją mamą. Wstyd to mówić, lecz nie raz, nie dwa zraniłem ją słowem. Jednak dopiero ta opowieść mojego dziadka uświadomiła mi, że słowa mają ogromną moc, a co więcej – mogą zostać na zawsze… jak te dziury…

To był ciepły wieczór, późna wiosna, a może środek lata? Zaczynało się ściemniać, lecz nie było jeszcze tak ciemny i w kuchni u moich dziadków panował delikatny półmrok, który rozświetlała jedynie żarówka paląca się za kuchenną wyspą – trudno się dziwić, bo jeszcze nieco światła dziennego wpadało przez spore okno wychodzące na podwórko.

Zanim usiadłem przy stole, prowadziłem spór z moją mamą i bardzo nieładnie jej wtedy odpyskowałem. Mój dziadek wyglądał na bardzo wzburzonego, dosiadł się po drugiej stronie stołu i zaczął niewinnie…

Patryk… Był sobie kiedyś pewien chłopiec o imieniu Artur…( od kiedy pamiętam pasjonowałem się legendami arturiańskimi). Podobnie jak Ty miał X lat i blond włosy. Chłopiec był bardzo pomocny i lubił spędzać czas ze swoim tatą. Niestety, zdarzało mu się brzydko mówić do swojej mamy i babci przez co często płakały. Pewnego dnia, tata zabrał Artura na ogródek i poprosił go o pomoc przy postawieniu ogrodzenia – drewnianego płotu, który miał chronić drzewka i krzewy owocowe przed dzikimi zwierzętami (idealnie opisuje to nasz ówczesny ogródek…). W trakcie pracy, tata wręczył chłopcu młotek i rozsypał przed nim garść długich gwoździ. Chłopiec nieco zdziwiony sytuacją, zapytał: „tato, ale co mam zrobić?”

„Wbij te gwoździe do tej jednej deski” – odparł tata

Artur posłusznie wbił wszystkie gwoździe, jeden obok drugiego. Zdziwiony tym zadaniem, bo przecież w żaden sposób to nie pomagało przy postawieniu płotu, dopytał: „I co teraz?”

„A teraz, wyjmij te gwoździe z tej deski drugą końcówką młotka” – stanowczo rzucił tata, obserwując poczynania młodego chłopca, który siłując się z deską chciał za wszelką cenę pokazać, że da radę.

„Już! I co teraz? Po co mi ta deska z dziurami?” – zapytał chłopiec.

„Widzisz Artur, te gwoździe to wszystkie złe słowa, które mówisz do swojej mamy. A ta deska symbolizuje jej serce. Pamiętaj, że jak będziesz wbijać ludziom takie słowa w serce i nawet wyjmiesz te gwoździe, to dziury pozostaną i być może nigdy nie będziesz w stanie ich załatać. Zastanów się następnym razem, czy warto wbijać kolejny gwóźdź poprzez słowa.”

W tym momencie dziadek urwał opowieść, a ja poczułem się bardzo źle. Być może wtedy naprawdę zrozumiałem, że słowa to groźna broń, którą można zrobić wiele szkód. I nawet, gdy kurz boju już opadnie, to ślad pozostanie.

Nie będę ściemniać, że od tamtego czasu już nigdy nie skrzywdziłem nikogo słowem, bo to nieprawda, lecz na pewno ta opowieść była początkiem świadomego podejścia do mocy słowa i konsekwencji jakie się z nim wiążą – zwłaszcza w postaci cierpienia innych.